Byłem jakiś czas temu w sklepie po zabezpieczenia do szuflad (Dorota usilnie próbuje otworzyć wszystko co jest w domu). W sklepie byłem świadkiem fragmentu rozmowy dotyczącej kupowania prezentu na urodziny dziecka:
– No to kupimy to.
– A Zuzi? Może to. Bo jak przyjdziemy z prezentem dla Julci, to Zuzia będzie zazdrosna.
I tak sobie pomyślałem. Zazdrość. Dlaczego dorośli starają się chronić dzieci przed tą emocją? Nieraz jest przecież tak, że przynosząc jakiś prezent, dorośli (jak w rozmowie powyżej) kupują coś dodatkowego dla drugiego dziecka „żeby nie było zazdrosne”. Często jest nawet tak, że kupując coś dla jednego dziecka, drugie dostaje dokładnie to samo.
Dlaczego tak jest? Przecież takie drobne rzeczy wydają się być dobrą okazją do tego żeby dziecko nauczyło się radzić sobie z własnymi emocjami (tak mi się wydaje). Kiedy ma być pierwszy raz zazdrosne? Jak w wieku 15 lat dziewczynie ktoś „odbije” chłopaka? Albo chłopakowi dziewczynę?
Podobnie jest z drobnymi smutkami. Nie jestem zwolennikiem zasmucania dzieci, ale chyba w tym wszystkim chodzi o to, żeby dzieci nie znajdowały się pod szczelnym parasolem ochronnym, pod który dociera tylko radość. Muszą pojawiać się obowiązki, odpowiedzialność za to co się robi (choćby za pakowanie plecaka do szkoły, za spóźnienie do niej, za brak zadania domowego) i jakieś smutki.
A rolą dorosłych nie jest zapobieganie pojawianiu się określonych emocji (np. złości, smutku, strachu czy zazdrości właśnie) u dzieci, ale pomoc w tym aby nauczyły się jak sobie z nimi radzić.
Takie przemyślenia.