Moja droga do pracy jest dość komfortowa. Kilkuminutowy spacer do tramwaju, trzy linie kursujące po tym samym odcinku trasy, przystanek docelowy przy kampusie uczelni. Mój transport nie wymaga ode mnie tankowania, nie muszę go wyprowadzać z garażu, w zimę nie muszę skrobać odmrażać szyb.
Kilka lat temu postanowiłem jeszcze bardziej uprzyjemnić sobie podróż w jedną i drugą stronę i kupiłem hulajnogę. Wtedy wybór padł na decathlonowe Oxelo Town 7. Amortyzatory z tyłu i przodu, twarde koła. Jazda była całkiem przyjemna, hulajnoga składała się dość prosto. Czas spaceru skrócił się o połowę, a dotarcie do pracy od przystanku polegało na zjechaniu jedną pochyłością.
Przyszedł niestety taki czas, że hulajnoga zniknęła z wózkowni, w której ją trzymałem (jakiś czas temu Spotify zaatakowało mnie w ramach „Odkryj w tym tygodniu” tworem Chwytaka z żulami w tytule, nie będę wrzucał linku, ale łatwo to znaleźć na YouTube). Dziecięca radość z hulajnogi zniknęła.
Minęło kilka lat, wraz z zakupami hulajnóg dla dzieci wróciła chęć na swoją. Wstrzymałem się trochę, ale ostatecznie zacząłem szukać.
Miała nie być to hulajnoga elektryczna – na niekorzyść przemawiały cena, waga, konieczność ładowania, doświadczenia z kradzieżą, no i to, że jednak chciałbym trochę pomachać nogą w ramach ruszania się.
Michał Górecki w dość wyczerpującym materiale opisał różne modele hulajnóg – problem w tym, że ta o którą chodziło nie jest już dostępna. Miałem okazję przejechać się kilka razy hulajnogą z kołami 15 cali (chyba), ale niestety nieskładaną. Przyjemnie, ale jednak była dość duża. Każda z hulajnóg, której nie będę mógł bezproblemowo wziąć ze sobą do niepustego tramwaju odpadała.
Przy wyborze hulajnogi podstawową wartością był dla mnie komfort jazdy po szczecińskich chodnikach i ścieżkach rowerowych – dość nierówno, sporo kostki polbrukowej. Wspomniana wcześniej Oxelo radziła sobie co prawda z kostką, ale komfort to jednak nie był. Kluczowe dla komfortu są koła, a konkretnie to, żeby były pompowane. Twarde koła po pierwsze stykają się z podłożem dużo mniejszą powierzchnią, mogą więc wpadać w różne dziury, po drugie dużo bardziej przenoszą drgania (a tych na kostce nie brakuje). Kolejna sprawa to rozmiar kółek. Nie mogą być zbyt małe, bo wtedy podest umieszczony jest tak nisko, że nawet niewielkie krawężniki będą stanowiły przeszkodę nie do pokonania. No i na jednym odepchnięciu przejechać można tyle co nic.
Trochę poszukałem i okazało się, że na rynku są dwie lub trzy hulajnogi spełniające moje wymagania: lekkie, składane, z pompowanymi kołami minimum 20 cm.
Nałożyłem na to dostępność i kupiłem kruka (ang. raven) – Raven Snug 200mm.
Od kilku tygodni pomykam krukiem do pracy. Mam po drodze takie miejsca, w których bezpiecznie mogę mieć słuchawki na uszach, w tle Kaktus lub jakiś kawałek T.Love i z boku muszę wyglądać dość zabawnie 😀