Urlopowy piątek w Szczecinie można zamienić w wyprawę do stolicy i jeszcze tego samego dnia wrócić. Oczywiście, że nie do stolicy Polski! Do Warszawy mamy 450 km w linii prostej, wyprawa na jeden dzień nie ma sensu, na dwa tym bardziej. Szczecin, jako miejsce zsyłki bohaterów seriali (dalej wysyłani są tylko w zaświaty – do Świnoujścia) leży za to 125 km od Berlina.
Od dłuższego czasu był taki plan, aby zobaczyć w końcu chociaż jedno z muzeów tego miasta. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, jak coś jest blisko – staje się bardzo odległe. Ostatecznie jednak pojawiła się możliwość, chęć i już poszło dalej.
Jak zrobić to „po kosztach”?
W samodzielnych wyjazdach odstrasza mnie konieczność długotrwałego prowadzenia samochodu, szukanie miejsca na parkingu (a wcześniej samego parkingu), kwestia różnych zasad wjazdu do miast… Długo by wymieniać wszystkie niedogodności. Tak, wiem. Samochód daje pewną swobodę, ale wprowadza też komplikacje.
Może będzie to dla Ciebie nowa informacja, którą przyjmiesz z zainteresowaniem, może ze zdziwieniem. Może popukasz się w głowę, mówiąc „Jak mógł tego nie wiedzieć?”
Do Berlina można pojechać ze Szczecina pociągiem. Niestety nie ma połączenia bezpośredniego (i to dla mnie bardzo dziwne). Bilet kupuję w kasie na dworcu Szczecin Główny, obejmuje przejazd tam (do Berlina) z powrotem tego samego dnia.
Piątkowy wyjazd rozpoczyna się o 8:11. To pierwszy pociąg do Angermünde – stacji przesiadkowej w stronę Berlina. W lutym 2023 niestety do tej przesiadki trzeba dołożyć jeszcze utrudnienie polegające na remoncie torowiska po stronie niemieckiej. To sprawia, że w Passow przesiadamy się do komunikacji zastępczej i tak docieramy do stacji przesiadki. Dalej przesiadamy się w piętrowy pociąg już do samego Berlina. Na miejscu jesteśmy około 10:30.
W bilecie mamy też komunikację miejską w Berlinie, ale z Berlin Hauptbahnhof nie ma to większego sensu. Nie napisałem jeszcze o cenie – bilet dla grupy 5 osób to 35 euro. Tak – w dwie strony, komunikacja miejska, do 5 osób – razem 165 złotych.
Spacerem „pod lipami”
Krótki spacer prowadzi nas najpierw pod Bundestag, następnie do Bramy Brandenburskiej, później przez Unter den Linden (można powiedzieć, że to „aleja ambasad”). Pod ambasadą Rosji spotykamy protest (jest 24. lutego) – spalony czołg rosyjski, flagi Ukrainy. W centrum widać dużą ilość policji.
Na końcu ulicy docieramy do Museumsinsel czyli wyspy muzeów. Tym razem tylko na chwilę, to znaczy do jednego z nich. Konkretnie – Neues Museum, czyli muzeum egipskie. Najważniejszym eksponatem jest popiersie egipskiej królowej Nefertiti (albo kojarzysz to imię, albo widziałeś gdzieś w telewizji lub internecie zdjęcia).
Egipt coraz głośniej upomina się o zwrot zabytków przywiezionych do Europy. Zwrotu popiersia domagają się od 1924 roku, więc już niemal 100 lat. Może to i nie ostatnia szansa zobaczyć je w tym muzeum, ale lepiej się pośpieszyć.
Nowe Muzeum
Czas na kilka szczegółów. Po pierwsze wejście do muzeum kosztowało nas po 12 euro, przy czym okazało się, że do 18 roku życia wstęp jest darmowy. Pani w kasie całkiem sprawnie posługiwała się językiem angielskim. Po drugie w cenie biletu jest też przewodnik audio, a wśród kilku języków jest też polski (a facet wydający urządzenia wolał żeby mówić do niego po polsku – na język angielski odpowiedział „nicht verstehe” ;)) Byliśmy na miejscu około 12:00 i jakimś cudem udało nam się znaleźć wolną szafkę na plecaki i kurtki (standardowo – potrzebna jest moneta 1 lub 2 euro). Na miejscu znajduje się też szatnia, ale nie wiem, czy przyjmują plecaki. W budynku na parterze jest też małe bistro. Uwaga – w pomieszczeniu z popiersiem Nefretiti obowiązuje zakaz fotografowania (można próbować robić zdjęcie z pomieszczenia obok ;)).
Currywurst i do domu
Po piętnastu tysiącach kroków byliśmy już nieźle zmęczeni. Pociąg powrotny to 17:31 z toru piątego. Przedtem jeszcze chwila na Currywursta z frytkami (tylko Niemcy mogli wymyśleć taki fastfood ;)) i magnes do kolekcji. W drugą stronę tak samo – przesiadka w Angermünde na autobus i w Passow na pociąg do Szczecina. Przed 20:00 jesteśmy z powrotem.
Wypad do muzeum. Pierwszy, ale nie ostatni. Polecam.